PAMIĘTNIKI
Wrzesień
1989. Wrocław, Wojciech Wysocki
Wstałem dziś bardzo wcześnie, miałem do pracy na
dziewiątą. Nie pojawiłem się w niej jednak. Podczas śniadania,
gdy rozmawiałem przez telefon ze swoimi rodzicami, usłyszałem
krzyki z kuchni.
-Wojtek, Wojtek. Chodź szybko.- Od razu pobiegłem do
kuchni gdzie była moja żona Joanna.
-Co się stało skarbie?- Zapytałem, wpadając do
kuchni jak poparzony.
-Wody mi odeszły.- Odpowiedziała Joanna a ja zamarłem.
Stałem bez ruchu.- Wojtek dzwoń po karetkę, szybko.- Wciąż
krzyczała Joanna. Ocknąłem się i natychmiast zadzwoniłem po
pogotowie, które pojawiło się w naszym mieszkaniu po piętnastu
minutach. Zabrali moją małżonkę do szpitala. Ja od razu wsiadłem
do samochodu i pojechałem za ambulansem. Lekarz nie wpuścił mnie
na salę porodową. Musiałem czekać. Po kilku bardzo długich i
męczących godzinach usłyszałem płacz dziecka a w moim oku
zakręciła się mała łza szczęścia.
-Może Pan wejść do małżonki, ale dosłownie na parę
minut.- Powiedział mężczyzna w białym fartuchu a ja poszedłem do
Joanny. Leżała na łóżku, widać było po niej zmęczenie. Na
rękach miała naszą małą kruszynkę.
-Hej, kochanie.- Powiedziałem całując Joannę w
czółko.
-Witaj.
-Jaka kruszynka.
-Nasza kruszynka.- Odpowiedziała Joanna.- Chcesz ją
potrzymać?
-Nie, jeszcze jej coś zrobię, jest taka malutka,
delikatna.
-Wojtek przestań, weź ją.- Powiedziała i dała mi ją
na ręce.
-Hej córeczko.- Zacząłem rozmawiać a malutka się do
mnie uśmiechnęła.- Widziałaś uśmiechnęła się do mnie. Ma
oczka po tobie.
-Wiem, ale nosek i policzki po tobie.- Odpowiedziała
posyłając mi cudowny uśmiech.- Nasza malutka kruszynka.
-Tak. Mała Ola.- Powiedziałem a Olcia zasnęła w
moich objęciach.
Styczeń
1998, Wrocław, Joanna Wysocka.
Właśnie skończyłam szykować obiad, gdy w domu
pojawiła się Ola. Nie spodziewałam się jej o tej porze w domu,
kończyła zajęcia dopiero za dwie godziny.
-Hej mamuś.- Ola przyszła się do mnie przywitać.
-Hej córciu. A co tak wcześnie?
-A matematyczka zachorowała a Pani od WF pojechała na
pogrzeb. A co na obiad?
-Kotlet mielony i surówka. Nałożyć ci?
-No pewnie.- Odpowiedziała i poszła umyć ręce, ja w
tym czasie nałożyłam jej obiad.
-A jak było w szkole?
-A nawet dobrze, dostałam czwórkę z Historii.
-O jak ładnie.
-No też się cieszę. A taty jeszcze nie ma?
-Nie, jeszcze nie.
-A o której będzie? Obiecał mi że dziś pójdziemy
na łyżwy.
-Nie wiem skarbie, pewnie za niedługo.- Odpowiedziałam,
mimo iż wiedziałam że Wojciech zbyt prędko nie wróci.- To co jak
skończysz to zrobimy lekcje co.
-No dobra.
-A co masz zadane?
-Mam napisać coś o rodzeństwie. Właśnie dlaczego
inne dzieci mają rodzeństwo a ja nie mam?
-No widzisz skarbie czasem tak bywa.
-Ale ja chciała bym mieć rodzeństwo.
-Wiem córciu też bym chciała.- Odpowiedziałam a Ola
mocno się do mnie przytuliła.
Lato
1998, Wrocław, Wojciech Wysocki.
Od kilku dni mam upragniony urlop. Już nie mogłem się
doczekać aż spędzę go z moimi dziewczynami. Zabrałem dziś małą
Olę na lody, obiecałem jej to już kilka dni temu. Nie wiedzieć
czemu niebo było dziś szare, zbierało się na deszcz. Zaczął
zrywać się silny wiatr z tego też względu, postanowiłem wrócić
z Olą szybciej. Przed naszym blokiem stała karetka, Ola jakby się
przestraszyła.
-Tato, co się dzieje?
-Nie wiem, poczekaj tutaj zaraz wrócę.- Powiedziałem
całując mój skarb w czółko i oddalając się od niej. Odwróciłem
się jeszcze aby upewnić się że czeka tam na mnie. Podszedł do
niej jakiś chłopiec i poszli razem do piaskownicy. Podszedłem
bliżej karetki. W środku ujrzałem moją Joasię.
-Przepraszam co tu się stało?
-Niech pan się odsunie.- Powiedział jeden z
ratowników.
-Do kont ją zabieracie?
-Jest Pan kimś z rodziny?
-Tak, jestem mężem.
-Na słowiańską.
-Mogę jechać z wami?
-Przykro mi.
-Ale to moja żona.
-Rozumiem ale przepisy to przepisy.- Powiedział
ratownik, wsiadając do karetki. Pogotowie zabrało Joasie do
szpitala. Już miałem wsiąść do samochodu gdy przypomniałem
sobie o Oli, która bawiła się właśnie w piaskownicy. Od razu
zadzwoniłem do mojej dobrej znajomej i poprosiłem aby zajęła się
nią. Monika nie pytała mnie o powód, powiedziała abym natychmiast
przywiózł małą do niej. Tak też zrobiłem. Potem udałem się do
szpitala gdzie zabrano Asię. Wbiegłem do budynku i jak opętany
szukałem mojej żony. Pielęgniarki na szczęście umiały mi pomóc.
Lato
1998, Wrocław – Krzyki, Aleksandra Wysocka.
Drogi pamiętniczku, kilka dni temu pogotowie zabrało
mamusię do szpitala. Tatuś nie chce mi nic powiedzieć a babcia
zabrania mi na razie widywać się z mamą. Zaczynam za nią tęsknić.
Mamusia jest jeszcze w szpitalu ale nie martw się, na pewno będzie
wszystko dobrze. Dziś bawiłam się z nowym kolegą. Przyjechał do
swojej cioci na wakacje. Od kont mama jest w szpitalu bardzo często
jego ciocia się mną opiekuje, a nam bardzo fajnie mija czas. Dziś
bawiliśmy się w rodzinę, Jacek był tatą a ja byłam Mamą.
Niechcący podsłuchaliśmy rozmowę babci z ciocią Jacka.
-I jak się czuje Joanna?
-Ostatni coraz gorzej?
-A co mówią lekarze?
-Nic konkretnego, czeka ją kolejna chemioterapia.
-A po pierwszej są jakieś poprawy?
-Niestety nie ma. Jest z nią coraz gorzej. Wczoraj
lekarz powiedział że trzeba spodziewać się najgorszego.
-Jejku, biedny Wojtek, zostanie sam z małą córką.
Jak on sobie poradzi?
-Na pewno nie będzie sam, ma przecież nas.
-No ma Pani rację.
-Najgorsze to będzie wytłumaczenie Oli że jej mama
już nie wróci.
-Jak to mama nie wróci?- Zapytałam babci, a ta
momentalnie się odwróciła i okrzyczała mnie że podsłuchuje
rozmowę starszych i kazała mi iść do pokoju.
Wiosna
1999, Wrocław, Ula Wysocka.
Ten dzień był bardzo smutny dla każdego z nas.
Czekałam na Wojciecha i Olę w salonie. Po kilku minutach z pokoju
wyszła Ola, w czarnej sukieneczce za kolanko i czarnych
pantofelkach. Miała zaczerwienione oczy. Nie dziwiłam się wcale, w
końcu czekał ją najtrudniejszy dzień w jej życiu. To właśnie
dziś miał się odbyć pogrzeb jej mamy. W przedpokoju stał wieniec
pogrzebowy z napisem „Zawsze kochającą mamę żegna córka Ola.”
oraz drugi taki sam wieniec z napisem „Zawsze będę cię kochał,
twój mąż Wojciech.”. Ola podeszła do mnie abym pomogła jej
wybrać kokardę do włosów. W tym momencie z sypialni wyszedł mój
syn, Wojtek. Był cały roztrzęsiony, nie mógł zawiązać sobie
krawatu. Po kwadransie, wyszliśmy z mieszkania i udaliśmy się do
kościoła gdzie miał odbyć się pogrzeb. Po mszy udaliśmy się na
cmentarz gdzie odbyła się ceremonia pochówku. Biedna Ola, cały
czas płakała, chyba nie dawała dopuścić do siebie myśli że jej
mama nie żyje. Wiem co czuła kilka lat wcześniej pochowałam
własną mamę. Nigdy bym nie przypuszczała ze będę uczestniczyć
w pogrzebie synowej.
16
październik 2006, KM Policji we Wrocławiu, Aspirant Zofia
Nowakowska
Dziś miałam dniówkę, jeżdżę w patrolu 03, dziś
było bardzo spokojnie.
-03 zgłoś do 00.
-Trójka zgłaszam się.- Powiedziałam chwytając za
radiostację.
-Podjedźcie na Krzyki, jakieś nastolatki rozrabiają.
-Coś więcej?
-Podobno rzucają butelkami w samochody.
-Dobra, udajemy się bez odbioru.
-Uważajcie na siebie.- pojechaliśmy do zgłoszenia, na
miejscu zastaliśmy dwójkę nastolatków. Dziewczynę około
osiemnastu lat i chłopaka nieco starszego od niej.
-Dzień dobry, Aspirant Zofia Nowakowska a to
posterunkowa Monika Kownacka, KMP we Wrocławiu. Co tu się wyrabia.
-Nic Pani aspirant.- odpowiedziała dziewczyna, dziwne
przeważnie młodzież nie zna się na stopniach w policji.
-Podobno rzucacie butelkami w samochody.
-Nigdy nic takiego się nie stało.- Odpowiedział
chłopak.
-No dobrze a wy nie powinniście być teraz w szkole?
-No....bo....ten no...-Zaczęli się tłumaczyć.
-Dobra, pojedziecie z nami na komendę i tam poczekamy
na waszych rodziców.
-Ale ja jestem pełnoletni, po co wzywać rodziców?
-A koleżanka ile ma lat?
-No...ja mam....17.
-No to oboje pojedziecie z nami.
-A ja za co?- Zapytał chłopak.
-Mamy światków że rzucaliście butelkami w samochody,
sprawiliście w ten sposób niebezpieczeństwo na drogach.
-Ale to konieczne, wezwać rodziców?- zapytała
przerażona dziewczyna.
-No tak, nie jesteś pełnoletnia. Zapraszam do
radiowozu.- po około dziesięciu minutach przystąpiliśmy do
przesłuchanie wstępnego. Na szczęście do tego nie była potrzebna
zgoda, ani obecność jednego z rodzica.
-No dobrze. Poproszę dokument tożsamości i jakiś
kontakt do rodziców.- Początkowo oboje upierali się w podaniu nam
numerów do rodziców ale w końcu nam je podali. Dostaliśmy również
legitymacje szkole.
-Więc nazywasz się Tomasz Szczęsny i masz 19 lat?
-No tak.
-Dobrze a ty jesteś Aleksandra Wysocka i masz 17 lat?
-Tak, zgadza się pani posterunkowa.- Odpowiedziała
dziewczyna.
-Chwila, Wysocka?- Zapytałam z niedowierzaniem.
-No tak, od urodzenia.
-Twój ojciec to komendant?
-Tak, to mój tato.- I ta odpowiedź mnie totalnie
zaskoczyła, momentalnie znalazłam się pod gabinetem komendanta.
Zapukałam do drzwi.
-Wejść.-Powiedział komendant.
-Dzień dobry Panie Komendancie.
-Co was do mnie sprowadza Pani aspirant?
-Bo chodzi o to że Pana córka jest u nas na komendzie.
-Ola. To niemożliwe. Moja córka jest teraz w szkole.-
Powiedział komendant podniosłym głosem.- To musi być jakaś
pomyłka.
-No nie bo dziewczyna wskazała Pana jako Ojca.
-Gdzie ona jest?
-W pokoju 112.
-A co się stało?
-Rzucała w samochody butelkami po alkoholu.
-Moja Ola, to niemożliwe.
-No świadkowie w sumie zeznali że to ten chłopak
rzucał a ona tylko stała obok ale mimo to tam była.
-To nie możliwe zaprowadźcie mnie do niej.- Powiedział
komendant a ja bez wahania zaprowadziłam przełożonego do pokoju
przesłuchań.
-Ola, co ty wyprawiasz?- Zapytał komendant wchodząc do
pokoju.
-Tata?
-Tak a kogo się spodziewałaś ducha?
-Dobra weź skończ. Nie mam ochoty na rozmowę z tobą.
-Ola co ty mówisz. Zostawicie nas samych.
-Ale Panie komendancie.
-To rozkaz.
-Tak jest.- I wyszliśmy z pokoju. Po kilku minutach,
mogliśmy wrócić do przesłuchania. Skończyło się na upomnieniu.
1
listopada 2010, Wrocław, Aleksandra Wysocka
Dziś jest święto wszystkich zmarłych. Kiedyś to
święto mnie cieszyło, mogliśmy spędzić je całą rodziną, a
teraz od śmierci mamy spędzam je z ojcem, prawie cały dzień na
cmentarzu. Pojechałam do mamy dzień wcześniej aby posprzątać na
grobie i postawić kilka zniczy. A dziś, najchętniej zamknęła bym
się w mieszkaniu i przepłakała cały dzień. Ale jestem silną
kobietą, dam rade. I z tego względu pojechałam. Tata jak co roku
był już na miejscu.
-Cześć tato.- Przywitałam się, a następnie
postawiłam znicz na grobie mamy.
-Witaj córciu. Jak się czujesz?
-Dobrze a ty tatuś?
-No jakoś....to już już 11 lat jak mama nie żyje.
-Niestety tak. A mogę o coś zapytać.
-No pewnie.
-Bo wiesz ja niewiele pamiętam. Czy byliście z mamą
szczęśliwi?- Zapytałam a w oczach taty pojawiły się łzy.
-Tak, byliśmy bardzo szczęśliwi. Szczególnie gdy ty
pojawiłaś się na świecie.- po tych słowach w moich oczach
również zakręciły się łzy. Przytuliłam ojca.
7
lipiec 2015, Wrocław, Mikołaj Białach
Od dziś mam mieć przydzielonego nowego partnera na
patrolu. Bardzo się cieszę, mam nadzieję że będzie to ktoś
doświadczony. Za parę minut zaczyna się odprawa a na komendzie nie
pojawił się jeszcze mój partner. Nagle do pokoju wbiegła młoda
dziewczyna, ładna swoją drogą, szatynka, wysoka.
-A Pani kogoś szuka?- Zapytałem.
-Mam zacząć dziś pracę.
-Pani?
-No tak, coś się nie zgadza?
-Nie, nie, wszystko w porządku. A czemu się Pani
spóźniła? Jeśli można wiedzieć.
-Zaspałam, budzik i nie zadzwonił.- I do pokoju
wparował Komendant.
-O Mikołaj dobrze że jesteś. O Ola, widzę że już
Aspirant poznał swojego nowego partnera na patrolu.
-Tak Panie komendancie.
-No to Ola, przebieraj się i zapraszam do pracy.
-Tak jest Panie komendancie.- Odpowiedziała szatynka i
poszła się przebrać ja poczekałem na nią i udaliśmy się do
radiowozu.
-Wiec jeśli mamy razem pracować to miło by było się
bliżej poznać.
-No tak. Ma pan racje.
-Jaki Pan, Mikołaj Białach.
-Aleksandra Wysocka.- Odpowiedziała a mnie zamurowało.
-Zbieg nazwisk czy rodzina?- zapytałem bez wahania.
-Rodzina, jestem córką komendanta.- Powiedziała, no w
pierwszej chwili pomyślałem że łatwo nie będzie.
-Córka komendanta no proszę.
-No tak wyszło.- Odpowiedziała a naszą rozmowę
przerwał nam dyżurny, przydzielając nam naszą pierwszą tego dnia
sprawę.
12
Wrzesień 2016, Wrocław, Aleksandra Wysocka
Po pracy umówiłam się z Mikołajem na piwo. Jakiś
czas temu mój ojciec poszedł na dość długi urlop a na komendzie
pojawił się Inspektor Kwieciński. Niezłe ziółko z naszego
komendanta. Na szczęście nie rozdzielił naszego patrolu, na kilka
rozdzielił i bałam się ze mój patrol też ulegnie zmianie. Na
całe szczęście nie.
-Kończysz już?- zapytał mnie Mikołaj.
-Poczeka. Już skończyłam.
-No dobra, to gdzie idziemy?
-Tam gdzie zawsze.
-Dobra czekam przed komendą.- Mikołaj wyszedł z
pokoju a ja szybko poszłam się przebrać. Po kilku minutach byłam
już obok Mikołaja. Poszliśmy parkiem, to tak droga na skróty do
pubu gdzie zawsze chodzimy. Mikołaj wlókł się za mną.
-Idziesz czy nie?- Zapytałam.
-Nie, chce tu zostać.- odpowiedział i usiadł na
ławce. Słońce delikatnie zachodziło, a lekki podmuch wiatru
kołysał drzewa do snu.
-No nie wygłupiaj się. Źle się czujesz?
-No.
-Ale co ci jest?
-Chyba się zakochałem.- Odpowiedział a mnie
zamurowało.
-Poczekaj, powtórz to co powiedziałeś.- Mikołaj
jednak nic nie powiedział, spojrzał mi głęboko w oczy, położył
dłoń na moim policzki i pocałował. W pierwszej chwili nie
wiedziałam co się dzieje, jednak szybko odwzajemniłam jego
pocałunek.
-Przepraszam.- Krzyknął Mikołaj odsuwając się ode
mnie.
-Za co?
-No za pocałunek, ty mnie nie kochasz, jestem dla
ciebie za stary.
-Co ty wygadujesz. Gdybym nic do ciebie nie czuła to
dostał byś z liścia a nie odwzajemniony pocałunek.
-Czyli mnie kochasz?
-Tak, głuptasie.- Odpowiedziałam a nasze usta znów
się do siebie zbliżyły.
13
lipiec 2017, Wrocław, Wojciech Wysocki
Moja córka właśnie się szykowała, zresztą tak jak
ja. Właśnie zakładam garnitur, choć zastanawiam się czy nie było
by lepiej w mundurze. Jest u niej Emilka, jej koleżanka z pracy.
-Panie komendancie, może pan wejść do córki.-
Powiedziała Emilka wychodząc z pomieszczenia. Poszedłem do mojej
małej Oli. Wyglądała cudownie.
-Do twarzy ci córciu w bieli.
-Dzięki tato.
-Jak się czujesz?
-A dziękuję dobrze, choć mam mdłości.
-Oj córciu, przy ciąży to normalne, a jak się czują
moje wnuki?
-Od rana rozrabiają.- Zaśmiała się Ola, a do pokoju
przyszli Białachowie oraz Mikołaj mój już prawie zięć.
Udzieliliśmy młodym błogosławieństwa i pojechaliśmy do
kościoła. Wszyscy goście już byli na miejscu. Prowadziłem Olę
do ołtarza, moją małą Olę. Organista grał Marsz Mendelsona.
Cudowna chwila dla ojca. Msza bardzo mi się dłużyła ale w końcu
nadszedł ten wyczekiwany moment.
-Czy
chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek
małżeński?Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i
chorobie, w dobrej i zlej doli, aż do końca życia?Czy chcecie z
miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was
Bóg obdarzy?- oboje zgodnie przysięgali.
-Ja
Mikołaj biorę Ciebie Aleksandro za żonę i ślubuję ci miłość,
wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę
aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy
Jedyny i Wszyscy Święci.
-Ja
Aleksandra biorę Ciebie Mikołaju za męża i ślubuję ci miłość,
wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę
aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy
Jedyny i Wszyscy Święci.- Przyszłą pora na obrączki i
zamieszanie w kościele, nie ma Tośka, to właśnie on miał mieć
obrączki, w pewnym momencie młodzieniec wbiega do kościoła. Podał
obrączki parze młodej i nastąpiło dokończenie tej cudownej
ceremonii.
-Mikołaju
powtarzaj za mną.- Powiedział ksiądz.- Aleksandro przyjmij tę
obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i
Syna i Ducha Świętego.
-Aleksandro
przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w
imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.- Mikołaj powtórzył słowa
księdza i nałożył mojej córce pierścionek na palec.
-Aleksandro,
powtarzaj za mną. Mikołaju przyjmij tę obrączkę jako znak mojej
miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
-Mikołaju
przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w
imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. - Teraz moja córka zakładała
obrączkę Mikołajowi. Od teraz są małżeństwem.
-Co
bóg złączył niech człowiek nie rozdziela. W imię Ojca i Syna i
Ducha Świętego. Amen. Możesz pocałować Pannę młodą.- I w tym
momencie Mikołaj pocałował moją Małą Olę a w moim oku
zakręciła się mała łza szczęścia. Dominika i Ania (córki
Mikołaja) zaśpiewały Aleluja i wszyscy udaliśmy się na wesele.
Koniec
Super :) Oryginalny pomysł z tymi pamiętnikami
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń